czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział I

Kaoru na ogół nie lubił poniedziałków. Nie lubił zrywać się z ciepłego łóżka o szóstej rano, ubierać i iść do pracy. Ten poniedziałek nie był wyjątkiem.
Mężczyzna usiadł na łóżku, przeciągnął się i ziewnął. Powoli wstał z łóżka, nie chcąc, by na dzień dobry zakręciło mu się w głowie i udał się do łazienki. Stanął przed lustrem i przetarł oczy wierzchem dłoni. Z odbicia patrzyła na niego twarz nie pamiętająca już chłopięcych czasów, o wyraźnie odcinających się od jasnej skóy czerwonych oczach i bliźnie przecinającej lewy policzek. Kaoru przeczesał dłonią rozczochrane, ciemnoszare włosy i ziewnął ponownie. Wodząc nieprzytomnym wzrokiem po rysach swojej twarzy umył zęby i przebrał się w czarne shihakusho. Rzucił ostatnie spojrzenie na swój pokój - łóżko przy ścianie naprzeciwko drzwi, komodę, na której leżało dosłownie wszystko, od drobnych szpargałów przez jedzenie aż po raporty (na ten widok jego kapitan z pewnością dostałby zawału), szafę na ubrania i stolik, przy którym wieczorami siadał i pisał listy do swojej matki mieszkającej w 5. okręgu Rukongai.
"Właśnie, nie pisałem jej nic już od tygodnia..." pomyślał. Ostatni tydzień przebiegał według jednego scenariusza - cały dzień ciężkiej harówki przy dochodzeniu w sprawie tajemniczych zniknięć mieszkańców Rukongai, po pracy popijawa, powrót do domu, którego Kaoru nie był w stanie sobie przypomnieć, odsypianie i znów do pracy, i tak powtarzający się cykl trwał już siódmy dzień. "Dzisiaj będzie inaczej" obiecał sobie w myślach Kaoru. "Dziś, choćby nawet Shayen błagała mnie na kolanach, nie idę na żadną popijawę. Spędzam wieczór z książką i herbatą..."
Zamknął pokój na klucz i niespiesznym krokiem opuścił barak szóstej dywizji, kierując się na stołówkę. Powietrze było chłodne i rześkie, choć pierwsze promienie słońca już wychylały się zza wzgórza Soukyoku i delikatnie łaskotały skórę. Ptaki krążyły nad głowami przechodzących spiesznie Shinigami, ćwierkając wesoło.
Na stołówce jak co dzień panował tłok i gwar rozmów mniej lub bardziej rozbudzonych osób. Kaoru wypatrzył w tłumie Renji'ego, wziął swoją tacę ze śniadaniem i poszedł w jego stronę.
- O, Kaoru, ty jeszcze żyjesz? - roześmiał się na jego widok Abarai. - Wczoraj tyle wypiłeś, że myślałem, że dziś nie wstaniesz, chłopie!
Kaoru skrzywił się nieznacznie, siadając naprzeciwko kolegi.
- Błagam, pół tonu ciszej - mruknął, masując skronie. - Koniec tego, dzisiaj już nie piję, i nikt mnie nie zmusi...
- No wiesz co, jutro są urodziny Kiry!
- A co ma do tego dzisiejszy dzień?
- No przecież na jutrzejszą imprezę musimy mieć jakiś podkład, nie? Sam dobrze wiesz, że kac to kara za przerwanie picia!
Kaoru nie mógł się powstrzymać; roześmiał się głośno i klepnął porucznika w plecy.
- Stary, sam to wymyśliłeś?
- Nie, zasłyszałem gdzieś i wziąłem sobie do serca.
- A jak tam z Rukią? Coś poszło do przodu?
- Ciiii! - Renji pochylił się i przysłonił dłonią usta. - Nie tak głośno, cholera, bo wszyscy będą wiedzieli!
- I co z tego? Zakochanie to aż taki wstyd?
- Nie wszyscy są tak bezpośredni jak ty - warknął naburmuszony Abarai.
- Okej, okej. No to opowiadaj.
- No... nic. Chciałem jakoś wczoraj skierować rozmowę na dobre tory, ale była wściekła, znowu pokłóciły się z Shayen... - westchnął ciężko. - Przestaję wierzyć w to, że uda mi się zwrócić jej uwagę. Ichigo jakoś nie ma z tym problemu - czerwonowłosy zacisnął mocno pięści i wbił uparcie wzrok w stół. Kaoru poklepał go pocieszająco po ramieniu.
- Hej, zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży, jestem pewien. Daj jej jeszcze trochę czasu. A jeżeli boisz się, że Ichigo to jakaś konkurencja... - wzruszył ramionami. - Spójrz na niego. Zupełnie nie zna się na temacie, poza tym robi maślane oczy do tej rudej, jak jej było...
- Orihime - wtrącił Renji.
- Tak, Orihime, właśnie. Ładne imię, swoją drogą.
- Nie mów, że też się w niej zakochałeś...
- Może.
- Przestań, ona jest człowiekiem! Nie moglibyście być razem! A związek na odległość to żadna przyjemność, same kłopoty! Poza tym, jakby kapitan Kuchiki się dowiedział...
- Hej, hej, powiedziałem, że MOŻE. Zaczynasz się zachowywać jak nasz kapitan, z tym braniem wszystkiego na serio...
- Kapitan Kuchiki jest po prostu odpowiedzialny...
- ... A ty musisz się mu podkładać pod nogi za każdym razem, gdy mówię o nim coś niewłaściwego...
- ... ja po prostu jestem odpowiedzialny!
Kaoru przewrócił oczami i połknął ostatnią łyżkę zupy. Wstał od stołu i zaczął iść w stronę wyjścia. Przywitał się po drodze z kilkoma kolegami z dywizji, wyszedł na wionący rześkim chłodem poranek i odetchnął głęboko, zamykając oczy.
Sekundę później był już na ziemi.
Minęło kolejnych kilka sekund, nim zorientował się, co się w ogóle stało. Leżał na ziemi, czując ból w plecach. Wydawało mu się, że dźwiga na nich jakiś ciężar...
Otworzył oczy i odwrócił się, by spojrzeć w tył. Na nim leżała dziewczyna, która rozmasowywała sobie głowę.
- Ojojojoj... - jęknęła, przeczesując palcami jasne włosy.
- Kaoru! - usłyszeli krzyk Renji'ego, który biegł w ich stronę. - Chłopie, żyjesz?!
- Ledwo - wydukał szarowłosy, w dalszym ciągu patrząc na dziwne zjawisko, jakim była dziewczyna na jego plecach.
- Ona dosłownie spadła z nieba! Widziałem, jak leci! Z nieba! - Renji sam nie mógł uwierzyć w to, co mówił. Dziewczyna tymczasem zauważyła, na kim leży i wstała prędko, zaraz potem zginając się w pół.
- B-bardzo przepraszam! - wyjąkała. - Nie chciałam!
Kaoru powoli podniósł się, rozmasowując obolałe plecy. Strzepał od niechcenia kurz z shihakusho, jakby była to najmniej interesująca rzecz na świecie, nie spuszczając wzroku z blondynki.
- Ty... spadłaś na mnie z nieba - powiedział, jakby chcąc samemu wypróbować brzmienie tych słów.
Dziewczyna nagle rozpromieniła się.
- Ty jesteś Kaoru, prawda? - zapytała z uśmiechem. Mężczyzna przytaknął. Na ten widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyciągnęła do niego dłoń.
- Śniłeś mi się - rzekła.


- Już mówiłam, że nie pamiętam! - wysepleniła dziewczyna pomiędzy kęsami bułki. - Pamiętam tylko ten sen, w którym byłeś, potem ciemność i nagle bach! i leżę na tobie!
- Przypomnij mi swoje imię - odparł Kaoru, masując sobie skronie.
- Shizuka.
- Shizuka... kim ty w ogóle jesteś? Człowiekiem? Shinigami?
Blondynka wzruszyła ramionami.
- Czy to ważne? - przeniosła wzrok z mężczyzny na bułkę. - Jeju, jakie macie dobre jedzenie!
- Hej - Kaoru usłyszał znajomy głos za plecami i natychmiast się odwrócił. Stała nad nim czarnowłosa kobieta o modrych oczach, które zdawały się zaglądać wgłąb duszy i odszukiwać sekrety skryte w najciemniejszych jej zakamarkach. Oczy Kaoru na moment złagodniały, a na usta wstąpił lekki uśmiech. Jego była dziewczyna, Shayen. Pomimo dość szybkiego rozstania utrzymali przyjacielskie kontakty i bardzo cenili swoje towarzystwo. Mieli do siebie dużo zaufania i nie krępowali się wzajemnie w swojej obecności. - Minęłam się z Renjim. Opowiadał coś o lasce spadającej z nieba - usiadła przy nich na drewnianej ławie. Jej głos był dźwięczny i nieco zachrypnięty, ale na tyle niepowtarzalny, że nie sposób było go zapomnieć. Kaoru na moment przypomniał sobie te urocze jęki w jego domowych pieleszach. - To co, gdzie ta laska? Pewnie właściciel jest bardzo nieszczęśliwy bez swojej podpory - przeniosła wzrok na Shizukę. - A ta to kto? Twoja nowa dziewczyna?
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Shizuka wpatrywała się w Shayen z rozdziawionymi ustami, z których wypadł jej kęs bułki.
Kaoru westchnął ciężko.
- Hej, jedzenie ci wypada z ust - mruknął. - Nie, Shayen, to nie moja dziewczyna. To ta "laska", o której mówił ci Renji...
- Czekaj, czekaj. Ta "laska" to znaczy "dziewczyna"? - brunetka zaniemówiła na chwilę. - Kurwa, Kaoru, dziewczyna spadła ci z nieba na głowę? Przecież to brzmi zupełnie jak ta Armia Zbawienia, która przyszła na pomoc Szmatławcowi.
- Wolałbym, żebyś nie mówiła w mojej obecności o siostrze kapitana jako "Szmatławcu". Jeszcze potem będzie na mnie...
- Ale się przejęłam, patrz, aż mi się zmarszczki mimiczne porobiły - sarknęła ironicznie Shayen. - Więc, dziewczyno, skąd ty się tu wzięłaś?
Shizuka wróciła do pałaszowania swojego śniadania.
- No więc tak: miałam sfem i potfem była fiemność i spadłam mu na głofę...
- Nie mów z pełnymi ustami, na litość boską - Kaoru plasnął się otwartą ręką w czoło.
Shayen oparła głowę na dłoniach, wpatrując się dalej w blondynkę.
- Rany, Kaoru, jak ktoś się dowie, to ona będzie miała przechlapane.
- Pracuję nad tym...

1 komentarz :

  1. Powiedzmy sobie szczerze, kto lubi poniedziałki?...
    Literóweczka w "skóry" ;)
    Pomimo stałej libacji ten Kaoru to chyba jednak dobry chłopak, skoro pamięta o matce ^^
    Inteligentnie wypowiadający się Flamaster... Jakoś... Nie jestem do tego przyzwyczajona :P
    TAK SHAYEN tak to imię tak WoW Pieseł WOW <3
    A dziewczyna spadająca z nieba... LOL. W tym przypadku ten słynny tekst na podryw: "Bolało, jak spadłaś z nieba?" traci sens :P
    Ogólnie rozdział zabawny, jestem ciekawa, jak to się potoczy dalej ^^

    Meg

    OdpowiedzUsuń